Tym razem przepis, którym zainspirowała mnie wizyta u od-wieków-nie-widzianej znajomej. Ostatnio była w Japonii, więc tematycznie zaproponowała banany w tempurze. Miała kupioną gotową tempurę, ale kiedy przeanalizowałyśmy jej skład i proporcje, łatwo można było to przełożyć na stworzenie własnej mieszanki. Jak zrobić domową tempurę? Mąka pszenna, skrobia ziemniaczana, soda w roli substancji spulchniającej, glukozę pominęłam. W samym cieście nie ma więc cukru, ale w sumie dobrze, bo później nie żałujemy sobie oprószenia cukrem pudrem. Jaki efekt? Delikatne, mięciutkie banany zanurzone w chrupiącym cieście. Nie jest to może najbardziej fit przepis na świecie ;) ale jako opcja na leniwe śniadanie czy słodki podwieczorek sprawdzi się perfekcyjnie.
Tak na marginesie, podczas przygotowywania przez koleżankę bananów w tempurze, pojawiła się kwestia oleju do smażenia. Kto do mnie zagląda ten wie, że smażę na rzepakowym. Jak miłym odkryciem był więc fakt, że koleżanka również. Zgodnie doszłyśmy do wniosków, że właśnie na nim smaży się najlepiej. Jak jest u Was?